poniedziałek, 20 maja 2013

L'experience #2: The xx

          Są takie zespoły,  do których mój stosunek jest totalnie osobisty, a przez to mocno nieobiektywny. Kiedy grają, przed oczami mam różne wydarzenia mojego życia, którym towarzyszyły słyszane dźwięki. Z pewnością do takich zespołów należy brytyjskie trio The xx, które w ubiegły wtorek dało świetny koncert w warszawskim Torwarze. 
Brytyjczyków słyszałem już na żywo podczas ostatniego Open’era stojąc po łydki w błocie pośród tysięcy innych festiwalowiczów. Pamiętam swój sceptycyzm związany z umieszczeniem zespołu na scenie głównej zamiast bardziej klimatycznej sceny namiotowej. Okazało się jednak, że magia, którą tworzą Romy, Oliver i Jamie z każdej scenerii jest w stanie uczynić ciasny, zadymiony londyński klub. Zespół był wtedy w przededniu wydania swojej drugiej płyty zatytułowanej „Coexist”, dlatego usłyszeliśmy zaledwie kilka piosenek z tej płyty, a główny nacisk położony był na debiutancki album „xx”. Teraz przyjechali w ramach trasy promującej właśnie „Coexist”. Byłem bardzo ciekaw jak wypadną w zamkniętej, nie-festiwalowej przestrzeni.

          Najpierw jednak rozgrzać miał nas supportujący Mount Kimbie, o którym wolę nie mówić zbyt dużo. Muzyka, którą tworzy ta grupa zaliczana jest do nowopowstałego gatunku nazywanego post-dubstep. Nie jestem fanem dubstepu, a po tym koncercie wiem, że nie zostanę też fanem post-dubstepu. Piosenki były długie, składały się z zapętlonych sekwencji dźwięków, momentami ocierały się moim zdaniem o kakofonię. Krótko mówiąc czekałem ze zniecierpliwieniem na koniec, by miejsce duetu z Brighton zajęło trio ich rodaków z Londynów.
W naszej pięciostopniowej skali ocen przyznaję Mount Kimbie 1 - Przeciągłe ziewnięcie.

          Kiedy support opuścił scenę, zaczęło się pod nią robić coraz gęściej. Dominująca wśród publiczności była płeć żeńska przede wszystkim w wieku gimbazjalno-licealnym. Z kolei po dużej części panów było widać, że zostali zaciągnięci na to wydarzenie wbrew swojej woli, by zrobić przyjemność swoim wybrankom. Nie zrażony tym dotarłem do bodajże 5 rzędu; na tyle blisko by móc patrzeć w oczy Romy i Olivera. 
W końcu rozległy się pierwsze dźwięki Try w oparach dymu i oślepiającym świetle stroboskopu. W tym miejscu chciałbym przyznać karnego kaktusa dla operatora świateł za nadużywanie stroboskopu. O ile we wspomnianym Try był uzasadniony, to później było go za dużo i zwyczajnie rozpraszał.
Trio zagrało bardzo solidny, 80 minutowy set składający się z 18 piosenek z obowiązkowymi hitami jak Islands, Crystalised, czy Angels. Znalazły się na nim także moje ukochane Intro i Infinity. Do perfekcji zabrakło mi chyba tylko Basic Space. Zaskakująca była niska znajomość tekstów wśród publiki. Jedynie Angels zostało głośno odśpiewane przez cały Torwar.
Tak jak zasygnalizowałem we wstępie, koncert był świetny. Interakcja na scenie między Romy a Oliverem powodowała, że zapomniałem iż jesteśmy w wielkiej hali pełnej ludzi. Nie widziałem muzyków z ich gitarami, wielkimi wzmacniaczami i głośnikami. Widziałem dwoje kochanków prowadzących ze sobą intymne rozmowy na temat ich uczucia. Oliver rzucał w stronę publiczności spojrzenia, które powodowały uginanie się kolan. 
Warte uwagi jest to, że mimo światowego sukcesu, w The xx dalej widać tę niesamowitą nieśmiałość. Najlepiej czują się przy mikrofonie lub stojąc do siebie twarzą w twarz tak blisko jak to możliwe. Choreografia nie jest ich mocną stroną. Bardzo nieporadnie wyglądał Oliver próbując tańczyć ze swoim basem. Z kolei Romy, która zazwyczaj na koncertach nic nie mówi do publiczności, u nas się na to zdobyła i widać było jak wiele ją to kosztuje. To nie jest wyuczone gwiazdorstwo, a autentyczny charakter.
          Najlepszy moment? Infinity. Śmiem twierdzić, że gdyby wszyscy ludzie na świecie posłuchali tej piosenki, to mielibyśmy upragniony ‘world peace’, bo wszyscy poszliby się kochać zamiast odpalać rakiety. Intymny klimat wylewa się z niej wiadrami nawet głębszymi niż z WickedGame Chrisa Isaaka, na którym Infinity się mocno opiera. 
Byłem na The xx dwa razy. Jeśli przyjadą znowu to będę po raz trzeci. Za niepowtarzalne i niepodrabialne wrażenia przyznaję The xx ocenę 4 - Straciłem mowę na tydzień.

2 komentarze:

  1. Poczuć jak kołysze się całe ciało, posłuchać czegoś co porusza Cię dogłębi, patrzeć i nie widzeć nic innego prócz... muzyki. Niech żałują Ci co nie byli!

    OdpowiedzUsuń
  2. 28 year-old Research Nurse Ambur Cater, hailing from Port Hawkesbury enjoys watching movies like Nömadak TX and Flower arranging. Took a trip to Historic Town of Goslar and drives a Allroad. najlepsza strona

    OdpowiedzUsuń