Są takie zespoły,
do których mój stosunek jest totalnie osobisty, a przez to mocno
nieobiektywny. Kiedy grają, przed oczami mam różne wydarzenia mojego życia,
którym towarzyszyły słyszane dźwięki. Z pewnością do takich zespołów należy
brytyjskie trio The xx, które w ubiegły wtorek dało świetny koncert w
warszawskim Torwarze.
Brytyjczyków słyszałem już na żywo podczas ostatniego
Open’era stojąc po łydki w błocie pośród tysięcy innych festiwalowiczów.
Pamiętam swój sceptycyzm związany z umieszczeniem zespołu na scenie głównej
zamiast bardziej klimatycznej sceny namiotowej. Okazało się jednak, że magia,
którą tworzą Romy, Oliver i Jamie z każdej scenerii jest w stanie uczynić
ciasny, zadymiony londyński klub. Zespół był wtedy w przededniu wydania swojej
drugiej płyty zatytułowanej „Coexist”, dlatego usłyszeliśmy zaledwie kilka
piosenek z tej płyty, a główny nacisk położony był na debiutancki album „xx”. Teraz
przyjechali w ramach trasy promującej właśnie „Coexist”. Byłem bardzo ciekaw
jak wypadną w zamkniętej, nie-festiwalowej przestrzeni.
Najpierw jednak rozgrzać miał nas supportujący Mount
Kimbie, o którym wolę nie mówić zbyt dużo. Muzyka, którą tworzy ta grupa
zaliczana jest do nowopowstałego gatunku nazywanego post-dubstep. Nie jestem
fanem dubstepu, a po tym koncercie wiem, że nie zostanę też fanem
post-dubstepu. Piosenki były długie, składały się z zapętlonych sekwencji
dźwięków, momentami ocierały się moim zdaniem o kakofonię. Krótko mówiąc czekałem
ze zniecierpliwieniem na koniec, by miejsce duetu z Brighton zajęło trio ich
rodaków z Londynów.
W naszej pięciostopniowej skali ocen przyznaję Mount
Kimbie 1 - Przeciągłe ziewnięcie.
Kiedy support opuścił scenę, zaczęło się pod
nią robić coraz gęściej. Dominująca wśród publiczności była płeć żeńska przede
wszystkim w wieku gimbazjalno-licealnym. Z kolei po dużej części
panów było widać, że zostali zaciągnięci na to wydarzenie wbrew swojej woli, by
zrobić przyjemność swoim wybrankom. Nie zrażony tym dotarłem do bodajże 5
rzędu; na tyle blisko by móc patrzeć w oczy Romy i Olivera.
W końcu rozległy się pierwsze dźwięki Try w oparach
dymu i oślepiającym świetle stroboskopu. W tym miejscu chciałbym przyznać
karnego kaktusa dla operatora świateł za nadużywanie stroboskopu. O ile
we wspomnianym Try był uzasadniony, to później było go za dużo i zwyczajnie
rozpraszał.
Trio zagrało bardzo solidny, 80 minutowy set składający
się z 18 piosenek z obowiązkowymi hitami jak Islands, Crystalised, czy Angels. Znalazły
się na nim także moje ukochane Intro i Infinity. Do perfekcji zabrakło
mi chyba tylko Basic Space. Zaskakująca była niska znajomość tekstów wśród
publiki. Jedynie Angels zostało głośno odśpiewane przez cały Torwar.
Tak jak zasygnalizowałem we wstępie, koncert był świetny.
Interakcja na scenie między Romy a Oliverem powodowała, że zapomniałem iż
jesteśmy w wielkiej hali pełnej ludzi. Nie widziałem muzyków z ich gitarami, wielkimi
wzmacniaczami i głośnikami. Widziałem dwoje kochanków prowadzących ze sobą
intymne rozmowy na temat ich uczucia. Oliver rzucał w stronę publiczności
spojrzenia, które powodowały uginanie się kolan.
Warte uwagi jest to, że mimo światowego sukcesu, w The xx
dalej widać tę niesamowitą nieśmiałość. Najlepiej czują się przy mikrofonie lub
stojąc do siebie twarzą w twarz tak blisko jak to możliwe. Choreografia nie jest ich mocną stroną. Bardzo
nieporadnie wyglądał Oliver próbując tańczyć ze swoim basem. Z kolei Romy,
która zazwyczaj na koncertach nic nie mówi do publiczności, u nas się na to zdobyła i widać było jak wiele ją to
kosztuje. To nie jest wyuczone gwiazdorstwo, a autentyczny charakter.
Najlepszy moment? Infinity. Śmiem twierdzić, że
gdyby wszyscy ludzie na świecie posłuchali tej piosenki, to mielibyśmy upragniony
‘world peace’, bo wszyscy poszliby się kochać zamiast odpalać rakiety. Intymny klimat wylewa się z niej wiadrami nawet głębszymi niż z WickedGame Chrisa Isaaka, na którym
Infinity się mocno opiera.
Poczuć jak kołysze się całe ciało, posłuchać czegoś co porusza Cię dogłębi, patrzeć i nie widzeć nic innego prócz... muzyki. Niech żałują Ci co nie byli!
OdpowiedzUsuń28 year-old Research Nurse Ambur Cater, hailing from Port Hawkesbury enjoys watching movies like Nömadak TX and Flower arranging. Took a trip to Historic Town of Goslar and drives a Allroad. najlepsza strona
OdpowiedzUsuń