Zawsze należy być otwartym na nowości. Dlatego w
piątek, 17.05.2013, zamiast udać się do dobrze znanego baru na zwyczajowo
zamawiane zimne piwo i świętować koniec tygodnia pracy, udaliśmy się do
stołecznego klubu Basen na koncert kompletnie nieznanego mi zespołu. O
Chromatics do tej pory słyszałem głównie w kontekście organizowanych przez
brytyjskie trio The xx w Lizbonie, Berlinie i Londynie mini festiwali
Night+Day, nie kojarząc jednak wcześniej nic z ich bogatej twórczości.
Do klubu przybyliśmy z kilkunastominutowym
wyprzedzeniem, przywiedzeni chęcią zapoznania się z samą miejscówką. Trzeba
przyznać, że kiedy dowiesz się, skąd taka właśnie nazwa, ciekawość nie daje
spokoju dopóki na własne oczy nie tego nie zobaczysz. Przerobienie starego
krytego basenu na klub to naprawdę nietuzinkowy i wart uwagi pomysł. Publiczność
w niecce basenu, scena ‘na brzegu’ i bar w dawnych basenowych szatniach, piątka
za inwencję! Z pewnością nie raz tam wrócę.
Jednak głównymi bohaterami był ktoś inny. Z powodu
nagłych problemów zdrowotnych grupa Glass Candy, która miała być suportem tego
wieczoru, odwołała swój występ w ostatniej chwili. Szkoda, ale nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło. Chromatics, aby zrekompensować ten brak,
zagrali specjalny przedłużony set, który trwał aż półtorej godziny. Zespół
wyszedł na scenę punktualnie o godzinie 20, wtedy też, bez formalnych powitań,
z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Były więcej niż przyjemne dla ucha. Synthpopowe
melodie świetnie uzupełniał smukły wokal Ruth. Panowie wraz z panią stworzyli
miłą, intymną atmosferę. Sam zespół cechowała ostrożność w kontakcie z
publicznością. Nie mówili zbyt wiele, wyraz twarzy wokalistki również było
trudno przeniknąć, była zdominowana przez zasłaniającą wszystko grzywkę. Dopiero
po pierwszym bisowym utworze dowiedzieliśmy się co dzieje się w głowie Ruth
Radelet. Nie wiem, czy to entuzjastyczna reakcja publiczności, czy bardzo
liryczny nastrój jaki powstał, czy kombinacja obydwu, ale sprawiło to, że z jej
oczu popłynęły łzy, a kiedy chciała powiedzieć nam „Thank you”, głos uwiązł jej
w gardle. Była to urocza scena, która obnażyła prawdziwość i szczerość zespołu
oraz po raz kolejny potwierdziła fantastyczność polskiej publiczności. Jedynym
minusem całego koncertu było źle ustawione nagłośnienie, przez które zbyt cichy
wokal niknął w nagromadzeniu i huku basów.
Choć nie byłem w stanie zanucić żadnego kawałka
Chromatics, zaliczam ten koncert do bardzo udanych. Poznałem naprawdę
wartościowy zespół, który teraz przez wiele dni będzie sączył się z moich
głośników. Następnym razem odśpiewam cały set.
Opuszczając Basen czułem coś pomiędzy Lekką
chrypką(2) a Zdartym gardłem(3).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz